Sierpień
2013
Galeria zdjęć
Trasa
Dzień 1 - 11.08.2013
Heligenblut (kemping) - Franz Josef Haus - Gamsgrube - Oberwalderhuette (2972) - punkt 3000 m n.p.m. - Oberwalderhuette (2972)
Dzień 2 - 12.08.2013
Oberwalderhuette (2972) - Eiswandscharte (3337) - Mittlerer Barenkopf (3358) - Oberwalderhuette (2972) - Gamsgrube - Heligenblut - Mortschach (kemping)
Dzień 3 - 13.08.2013
Mortschach (kemping) - Hinterbichl - Essener-Rostocker Huette (2208) - Rostocker Eck (2749) - Essener-Rostocker Huette (2208)
Dzień 4 - 14.08.2013
Essener-Rostocker Huette (2208) - Turmljoch (2845) - Johannis Huette - Hinterbilch - przejazd do Słowenii
Lipiec - sierpień
2007
Galeria zdjęć
Z myślą o Taurach nie nosiliśmy
się zbyt długo. Już w zeszłym roku mieliśmy na nie chęci ale wtedy
byliśmy gdzie indziej. W każdym razie po zapewnieniu sobie 2 tygodni
urlopu spakowaliśmy graty i pożyczonym autem udaliśmy się na południowy
zachód. Nastraszeni cenami w Austrii zabraliśmy ze sobą full
jedzonka, które starczyło nam na bardzo długo. Była
to idea na wskroś słuszna, choć do dziś mam wstręt do pieczywa
ryżowego,
fujj...Pojechaliśmy z pożyczoną mapą Taurów i stronami
232-279 przewodnika Alpy J. Babicza i D. Tkaczyka, traktujących o
Taurach raczej powsciągliwie. Niestety innego nie udało nam się zdobyć.
Jak się okazało na miejscu dostępne były tylko wydania
niemieckojęzyczne, które sobie odpuściliśmy. Naszym celem
była miejscowość Matrei we wschodnim Tyrolu, prześlicznie położona w
dolinie Taurental. Mając na myśli dolinę niech sobie nikt nie wyobraża
10 kilometrów między stokami, tylko coś o wiele bardziej
rozległego przez co środeczkiem przebiega szosa po której
można sunąć i 90 km/h. Po prostu nie wyobrażam sobie dolin
himalajskich:) Na miejscu okazało się iż mamy do wyboru jedynie cztery
campingi w cenach klasycznie austriackich. Jeden w Matrei, dwa w
Pragraten i jeden w Virgen. Zdecydowaliśmy się na Matrei -Camping
Edengarten w porażającej cenie 22,70 euros za 2 osoby, auto plus namiot
bez prysznica (dodatkowe 0,50 euros). Camping piękny i czysty aż miło
mieszkać. Wykaszający jedynie cenowo:) Podobno najtańszy jest ten w
Pragraten - Hinterbilch ale nie sprawdzaliśmy. W każym razie tu się
rozbiwszy
rozpoczęliśmy nasz podbój Wysokich Taurów.
Dzień 1 (2007.07.30) - Matrei(Edengarten) - Pragraten(1310) - Eissehutte(2521) - Wallhorntorl(3045) - Weiss Spitze(3300) - Wallhorntorl(3045) - Eissehutte(2521) - Pragraten(1310) - Matrei(Edengarten)
Zrywamy sie typowo o 5 rano by
jak najszybciej uderzyć doliną Timmeltal w kierunku Eisseehutte. Szlak
początkowo leśny wiedzie ostro do góry na szczęście po
jakimś czasie nieco łagodnieje. Jest mokro a my całkowicie bez
aklimatyzacji próbujemy wejść 2000 metrów do
góry i zejść je w jeden dzień. Dyszymy jak stare lokomotywy
zaskoczeni naszym totalnym brakiem formy. Dolina Timmeltal okazuje się
być jednak dla nas łaskawa i już z daleka
pokazuje cel. Uwięzione w
zielonym łąkach schronisko. Osiągamy je w świszczącym i namacalnym
towarzystwie świstaków i kozic bezkarnie ignorujących naszą
prawie wyłączną obecność. Oprócz nas tylko krowy i pasterz.
Pod Eisseehutte niebo zaciąga się już konkretnie i wieje coraz mocniej.
Idziemy z coraz większym trudem oglądając jednak coraz bardziej odarte
nieludzko z roślinności krajobrazy. W oddali malowniczo błyszczy
jeziorko Eissee o pięknej turkusowej barwie jak zresztą większość
jeziorek tutaj.
Wyruszamy na Wallhorntorl, na którą wdrapujemy się piargiem
z łupków poprzetykanym lnicą alpejską. Wieje coraz mocniej,
trudno iść. Widoki z przełęczy nas czarują choć niestety na
trzytysięcznikach wisi wielki wał chmur. Mimo to lokalizujemy Defregger
Hutte, Kristallwand i lodowiec Mullwitz Kees. Myśli o lodowcu w tej
pogodzie troszkę nas
przerażają. Na szczęście nasza dzisiejsza droga nie jest wcale
lodowcowa. Z przełęczy w godzinkę (okrutnie sapiącą) po piargach i
skałkach osiągamy Weiss
Spitze (3300), z którego widok mamy niestety dosyć marny.
Doczłapuję tu ostatkiem sił. To przewyższenie mnie wycina. Mimo to na
wierzchołku siły błyskawicznie wracają. Chrupiemy nasz chlebek ryżowy i
zmarznięci po chwili zaczynamy odwrót. Schodzimy tak jak
przyszliśmy tyle, że mega długo. Po drodze oczywiście poprawia się
pogoda a H. Eichham błyszczy w słońcu pokazując swe piękne granie. Sama
końcówka zejścia to już po
prostu masakra dla kolan.
Dzień 2 (2007.07.31) - Matrei(Edengarten) - Matreier Tauernhaus(1512) - Innergschloss(1689) - Alte Prager Hutte(2489) - Neue Prager Hutte(2782)
Wieczorkiem poprzedniego dnia
dostajemy od
wytęsknionej pogodynki:) dobre wieści na środę no więc postanawiamy
ruszyć i obalić nasz cel główny czyli Grossvenediger. Nasza
trasa wiedzie na dziś do schroniska Neue Prager. Podjeżdżamy autkiem
doliną Taurental do miejsca zwanego Matreier Tauernhaus gdzie
zostawiamy je na płatnym parkingu i obładowani ruszamy najpierw do
Innergschloss, dróżką jako żywą przywołującą dolinkę
gównianą czyli Chochołowską. O ironio można tu jechać
taksówką ale my oczywiści łoimy to piechotką jak trzeba.
Innergschloss okazuje się być uroczą małą osadą z pięknymi zabytkowymi
chatkami. O poranku pozbawioną na szczęście turystycznego harmidru. Nie
tracąc czasu oddalamy się
podziwiając urokliwie zawieszony lodowiec
Schlaten Kees którego przez cały niemal czas będziemy mieć
na
widoku. W okolicach mostku obieramy drugi wiodący do góry
szlak,
ten z krótszą ilością czasu dojścia i gonimy w
górę.
Droga wije się zakosami pod górę i naprawdę chwałą temu kto
ten
szlak wyznaczył, gdyż mimo konkretnego przewyższenia nie dostajemy
pikawy jak to było wczoraj. Zakosy są jak Bóg przykazał i
człowiek się nie męczy z plecaczkiem pod górę. W
regulaminowym
czasie osiągamy ślicznie położone Alte Prager, z którego
szczególnie pięknie prezentują się lodospady na Schlaten
Kees.
Widać też Grossglockner, całą dolinę Taurental a wszystko w pięknym
błyszczącym słońcu. Po krótkim odpoczynku oddalamy sie w
kierunku Neue Prager czyli naszego noclegu na dziś. Po drodze mija nas
wysokogórski biegacz. Jak sobie przpomnę co on wyprawiał:)
ech
zuu..
Schronisko wita nas chłodno choć w miejsce napisu Welcome mamy gratisowo 4 kokoszki na wysokości 2782 m. n.p.m. raźno skubiące coś co od biedy można nazwać trawą. Zamawiamy nocleg w schronisku (18 euros od głowy w lagerze, który okazuję się być całkiem wygodnym pokoikiem 4-osobowym). Poznajemy sie z sąsiadami z Austrii, którzy właśnie wrócili z Venedigera. Słuchamy dobrych rad, wyglądamy nawet na chwilkę poza próg schroniska lecz ziąb jest porażający. Powoli udajemy się w krainę snu ale śpi mi się słabo. Nie wiem czy z podekscytowania jutrzejszym dniem czy ze zwykłych nerwów jak to będzie, a może to jakaś żyła wodna...
Dzień 3 (2007.07.01) - Neue Prager Hutte(2782) - Okolice Venediger Scharte - Grossvenediger(3666) - Neue Prager Hutte(2782) - Alte Prager Hutte(2489) - Innergschloss(1689) - Matreier Tauernhaus(1512) - Matrei
Zrywamy się o 5 rano i w
porażającej ciszy nocnej przygotowujemy sie do wyjścia. Nie chcieliśmy
iść pierwsi ale okazuje się, że amatorów na tak wczesny
wymarsz ni huhu:) No więc chcą nie chcąc jesteśmy pionierami
dzisiejszego dnia. A na zewnątrz budzi się przecudny poranek. Pod
schroniskiem morze chmur i już wiem, że pogoda nam dopisze. Schwarze
Wand błyszczy na złoto w porannym brzasku a nad nim księżyc. Czysty
romantik:) W krótkim czasie już jesteśmy u podstawy lodowca,
gdzie nakładamy na siebie cały ten metalowo-plastikowy zgiełk
odbierający nam resztki fotogeniczności:) Wyruszamy ostrożnie krok za
krokiem. W końcu to nasz lodowcowy debiut. Droga dobrze jest widoczna
mimo zawiania nie mamy wątpliwości, w którą stronę. Dziwnie
się nam tylko idzie tak
daleko od siebie. Szczelin szczęśliwie mało. Większość idzie obejść lub
przeskoczyć. Oczywiście z każdą wiąże się mniejszy lub większy stres
ale śnieg jest dobry zmrożony i warunki nam sprzyjają. Fizycznie
czujemy się zupełnie dobrze i nic nam nie mąci spokoju. Na niebie
bezchmur, wieje tylko coraz silniejszy wiatr, który w
okolicach Venediger Scharte osiąga konkretny już poziom ducia.
Najbardziej wietrzna jest ostatnia godzina. Powietrze wciska się w nos
bez pytania i czasem trudno o oddech. Szczęśliwie szczyt widać
już z daleka i jest na czym oko zawiesić. Przemy do góry i
wkrótce czeka nas podejście na ostatnią grań, ze względu na
narzucające się podobieństwo ochrzczone przez nas Howerlą.
Gdy ją
osiągamy
jeszcze tylko przejście eksponowanym kawałkiem na szczyt. Trzeba
iść gęsiego bo po obu stronach luft aż miło. Step by step już jesteśmy
przy krzyżu. A tu nastrój victorii, ludziska się całują i
plątają niemiłosiernie liny - szczególnie ci z
tramwajów o więcej niż dwóch wagonikach:). To
łatwiejsze pół drogi osiągamy w 3h45min. Nie czujemy
specjalnego zmęczenia, raczej przenikliwe zimno wierzchołka (3666m
n.p.m. lub
3674m n.p.m. - istnieje pewna rozbieżność co do tego faktu w mapach i
książkach). A
wokół widoki REWELACJA!!!! Widać Dolomity, Marmoladę z
zeszłego roku, widać pewnie i Triglav ale nie umiemy go rozpoznać. Po
drugiej stronie błyszczy Glockner - całe Taury wokół.
Gratulujemy sobie przykładnie i oglądamy świat dookoła. Z
pewnym zaskoczeniem stwierdzam iż niektórzy przyszli tu bez
raków. No więc jest udowodnione, że można..
Nasz pobyt na szczycie ze względów temperaturowych nie trwa zbyt długo. Przepuszczamy tych najbardziej poplątanych i jesteśmy świadkiem manewru wymijania na wąskiej grani podszczytowej. Jak widać niektórzy tu w charakterze kamikadze:) Schodzimy mijając spore ilości szczęśliwców, którzy dziś wybrali Venedigera. Schodzi nam się szybko choć już w okolicach 11 śnieg zaczyna kleić się do raków a mostki przez szczeliny nie są już takie pewne. Szczęśliwi zrzucamy z siebie te żelaziwka i plastiki i oddajemy sie błogiej kontemplacji drogi powrotnej aż do samego Matreier Taurenhaus, gdzie dopada nas na wskroś egzystencjalna rozkosz zdjęcia zaciężnego obuwia. No i udało nam się zrobić Venedigera. Kto by pomyślał:) ech..
Dzień 4 (2007.08.02) - Matrei(Edengarten) - Matreier Tauernhaus(1512) - Lobben See(2225) - Wilden Kogel(3021) - Lobben See(2225) - Matreier Tauernhaus(1512) - Matrei(Edengarten)
Po doznaniach na Venedigerze postanawiamy
odpocząć od lodowca i pójść na coś nieco spokojniejszego.
Nasz wybór pada dziś na Wildenkogel, o którym
czytamy, że warto. Parkujemy znów w Matreier Tauernhaus i w
szybkiej wspinaczce trasą nazwaną Wildenkogelweg osiągamy romantycznie
usytuowane jeziorko Lobben See, iskrzące się wśród
zabójczo zielonych łąk. Oczywiście woda jak zwykle
turkusowa. Nasz szlak obchodzi jeziorko dookoła i wkrótce
wkracza w górny bieg Lobben Bach chłodzącej nas uroczo
rzeczki. Towarzyszy nam tylko dźwięk baranich dzwonków i
wielka górska cisza. Idziemy coraz wyżej ale przełęcz zdaje
się nam wymykać, bo ciągle jest dalej niż myślimy. W końcu jesteśmy.
Słoneczko grzeje konkretnie ale początkowo piękne niebo od strony
Glocknera zaczyna zaciągać się dziwną mgiełką i już widać, że
cóś idzie. Rozkoszujemy się chwilkę widokami z przełęczy i
uderzamy na wprost granią na Wildenkogel. Szlak jest mylny więc raczej
kierujemy się własną intuicją. Na wierzchołku pięknie, w końcu słońce i
można sobie chwilkę posiedzieć. Venediger na dotknięcie ręki. Błyszczy
Kristallwand, po drugiej stronie kusi Glockner. Jemy i relaksujemy się
za wszystkie czasy napawając oczy turkusem Wilden See i frapującym
mydlanym kolorem wód spływających z resztek lodowca Wilden
Kees.W drodze powrotnej spotykamy większą grupkę ludzi,
którą
widzieliśmy już na Wallhorntorl. Schodzimy na miękkich kolanach. Ech
jak
my to umiemy sobie zorganizować lajtowy dzień...
Dzień 5 (2007.08.03)
Dziś leje od rana. A my się wylegujemy w naszym namiocie jak leniwce. Ogarnia nas pełna dekadencja, odwiedzamy pobliski supermarket i urządzamy samochodową przejażdżkę do Defereggen. Dzień płynie nam jak flaki z olejem i już mamy go dość.
Dzień 6 (2007.08.04) - Matrei(Edengarten) - Felbertauern-stuberl(1123) - Steiner Alm(1914) - Sudetendeutsche Hutte(2656) - Wellach Kogel(2960) - Kl. Muntanitz(3192) - Gr. Muntanitz(3232) - Kl. Muntanitz(3192) - Wellach Kogel(2960) - Sudetendeutsche Hutte(2656) - Steiner Alm(1914) - Felbertauern-stuberl(1123) - Matrei(Edengarten)
Nadchodzi pora na
Granatspitzgruppe więc obieramy kierunek na Sudetendeutsche Hutte.
Startujemy z Felbertauern-Stuberl gdzie zostawiamy przy drodze
samochód i łagodnymi zakosami początkowo bitej
drogi osiągamy Aussere Steiner Alm-pasterską osadę pachnącą
niepowtarzalnym zapachem niepodzielnie królujących muciek.
Do dziś nie mogę zrozumieć cóż takiego rośnie na stromych
stokach iż gadziny wspinają się tam bezsprzecznie ignorując łatwo
dostępne terytoria. Do schroniska docieramy zaskakująco szybko w około
3h. Zastajemy nielicznych ludzi i panią gospodynię najwyraźniej
zmartwioną brakiem klienteli. Bez zbytniej zwłoki nieco zachmurzeni
wyglądem nieba kierujemy nasze kroki w kierunku Grosser
Muntanitza.
Początkowo sielankowo-świstakowy krajobraz zmienia się nie do poznania.
Podchodzimy szybko miałkim piargiem wdrapując się na grań Wellach
Kogla. Odtąd wędrujemy już w cały czas na otwartym terenie zachwycając
się surowością otoczenia. Skały są tu nadzwyczaj miękkie, kruszą się
tak łatwo, że można odłupać kawałek ręką bez trudu. Roślin prawie nie
ma. Szlak dobrze oznakowany wiedzie cały czas wietrznym terenem.
Bronimy się zaciekle. Z obiecanych przez przewodnik kapitalnych
widoków na Glocknera widzimy tylko wał chmur tnący niby
ostrzem wszystko powyżej 3km. Czasem udaje nam się ujrzeć część
lodowców spadających spod Romariswandkopfa i Eiskogele.
Wyglądają ni mniej ni więcej jak płyty z nagrobka, gdyż opadają prawie
prostokątnym
kształtem w dół.
Wraz ze wzrostem wysokości mgła zjada nas coraz bardziej. Widzimy jeszcze przed sobą Kleine Muntanitz ale Grosser M. już nie. Po łatwym wspięciu się na mniejszy Muntanitz następuje ostre zejście w dół ubezpieczone grubą liną (znać że austriacka robota). Z powodu zalegającego śniegu zejście nie jest przyjemne zwłaszcza, iż w krótkim czasie od liny przemakają nam rękawiczki. Szczęśliwie mam drugie. Stąd już bardzo łatwo wdrapujemy się na szczyt Grosser Muntanitza i kontemplujemy otoczenie w całkowitej samotności. Wracamy już bez pośpiechu fotografując alpejskie łąki i zręcznie omijając krowie placki. Zaliczyliśmy dziś bite 12 godzinek z niewielkimi odpoczynkami.
Dzień 7 (2007.08.05) - Matrei(Edengarten) - Kals Spottling Taurer(1521) - Studl Hutte(2800) - Schere(3031) - Studl Hutte(2800)
Zachęceni doniesieniami naszej Wetterstation
wyruszamy do Kals z zamiarem ujrzenia Glocknera z bliska. Parkujemy w
Kals Spottling Taurer w okolicach mostku na wysokości 1527m. Idziemy
drogą pół na pół ze skrótami i w
krótkim czasie jesteśmy w Teischnitz Eben skąd zaczyna się
bardzo przyjemne i niezwykle widokowe podejście stokiem Freiwand
Spitze. Widoki na Glockner pełen odjazd. Błyszczy urywający się nad
doliną lodowiec Teischnitz Kees.
A nad wszystkim oczywiście
król Glockner. Szlak łagodnie podprowadza nas aż do
samiuśkiego schroniska Studl Hutte na wysokości 2802m. Oj jest tu na co
popatrzeć. Prócz dziwnej nieco bryły samego schroniska
księżycowo wygląda też cała reszta. Zamawiamy schronienie na noc w
cenie 9 euros na podłodze przy schodach (nie widziany od dawna tłok!) i
idziemy w okolice przełączki Schere(3037). Dotarcie tam
zajmuje nam kolo 1h ale warto było. Widoki bez żartów - po
same czubki Dolomitów!! Nie mówiąc już o
Venedigerze i Muntanitzu (w końcu widzimy gdzie byliśmy). O tej porze
dnia lodowiec płynie całą deltą szemrzących strużek. Błyszczy się toto
w słońcu jak licho. Wracamy pod schronisko gdzie powoli chowa się
słońce i robi się oczywiście niezły hyc. Wysiadujemy na tarasie i
raczymy superdrogim obiadkiem w wielgachnych talerzach obserwując
mimowolnie całe rozbiegane towarzystwo. Pogoda jak na razie nas
rozpieszcza, na niebie błękit.
Dzień 8 (2007.08.06) - Studl Hutte(2800) - Alter Kalser Weg - Erzherzog Johann Hutte(3451) - Sattele(3680) - Erzherzog Johann Hutte(3451) - Studl Hutte(2800) - Kals Spottling Taurer(1521) - Matrei(Edengarten)
Po krótkiej choć dosyć wyspanej
nocy wstajemy przed 5 i w pół do 6 już jesteśmy na szlaku
wiodącego do
schroniska Erzherzog Johann Hutte(3451). Przed nami idzie jakaś
dwójka za nami też spora grupka. Mimo to wkrótce
to my idziemy pierwsi. Przecinamy pewnie lodowiec, idzie się łatwo choć
mam przeczucie iż jest dziwnie ciepło. Za ciepło jak na tę porę dnia.
Szybko pokonujemy lodowiec i już wkrótce jesteśmy w skałach
i do schroniska już bardzo blisko. Pełni szczęścia napawamy się
brzaskiem poranka. Widzimy w końcu upragniony lodowiec Pasterze i jego
spływający w dolinę jęzor. Schronisko nieco opustoszałe.
Wokół za to spory tłumek krzątający się przy linach i
uprzężach. Mimo iż Glockner nie jest naszym celem decydujemy się iść
dokąd nam starczy tych 10 metrów liny, warunków i
odwagi. Związujemy się, posilamy i siup do góry. Początkowo
płaski teren wkrótce zmienia się w podejście głebokimi
zakosami. W śniegu osiągamy początek skał. Mimo to decydujemy się na
wspinaczkę bardzo stromym firnem, który tu i
ówdzie zaczyna już konkretnie płynąć. Ślady
wydeptane są
małym zygzakiem tuż przy skałach mimo to idzie się okropnie. Wszystko
cieknie, spadają drobne kamyki, na naszych oczach jeden podchodzący
obrywa małą sztuką. Nasza lina jest zdecydowanie za krótka i
pomysł z firnem mało szczęśliwy. Każdy krok przywołuje na myśl obawę o
upadek. Nie podoba nam się ta droga. Postanawiamy jednak dojść do
małego wcięcia w grani (prawdopodobnie przełęcz Sattele 3680 m
n.p.m.)gdzie kończy się szczęśliwie ten cały
lód. Stamtąd już widać szczyt Klein Glocknera a
przynajmniej tak nam się wydaje. Mężuś stanowczo nalega na zejście, mi
chyba troszkę szkoda szczytu. Jest na wyciągnięcie ręki. Oglądamy te
70% widoku które mamy. Podziwiamy
śmiałość Hochalpenstrasse i jęzor Pasterzen Kees.
Odsapujemy chwilkę,
coś chrupiemy i decydujemy się na
zejście. Tym razem stanowczo nakłaniam Mężusia na skały mimo iż
metalowe punkty asekuracyjne są w odległości większej niż nasza lina. W
zejściu dodatkową trudność stwarzają podchodzący od dołu jak
również schodzący z góry inni ludzie. Powiązani
linami, wyminąć się z takimi to nie lada sztuka. Powolutku docieramy z
powrotem do podstawy skał i oddychamy z ulgą. Przed nami zejście w
śniego-lodzie. Jest już późne przedpołudnie i słońce zrobiło
swoje. Z góry leją się strumienie. Idziemy w rynnie wody -
ot, co zostało z wydeptanej ścieżki.
Schodzimy w miarę szybko lecz w
pewnym momencie słyszę dziwny krzyk Mężusia. Okazuje się, że leci na
niego właśnie niezły kamień, który mija go z bliska. Od tego
momentu nasze tempo jakżesz się zwiększa. Gdy jesteśmy już na
bezpiecznym śnieżnym cypelku, możemy z ulgą odetchnąć i w spokoju
pokontemplować całość widoku. Będąc już przy schronisku postanawiam
wejść do środka i obejrzeć wnętrze. Z lekką konsternacją stwierdzam
wiszącą na ścianie tabliczkę WC - 0,50 euros. Mój księgowy
umysł dokonuje szybkiego przeliczenia walutowego i rozbawiona
stwierdzam relatywną taniość tej oto austriackiej toalety na wysokości
3451m n.p.m. w cenie ok. 1,90PLN w stosunku do położonego więcej niż 3
km niżej WC na dworcu w Krakowie:) Jak widać naszym
klozetom rośnie (i to w górę) silna konkurencja.
Drogę powrotną przez Kodnitz Kees pokonujemy nadzwyczaj szybko. Choć tuż przy zejściu ze skał i początku lodowca jesteśmy świadkiem mało zabawnej sceny przeczołgiwania psa przez Klattersteig w drodze do schroniska Erzherzog Johann. Biedne zwierzę ciągnione przez trójkę Włochów skamle niemiłosiernie. Nie dość rzec, musiało wcześniej przejść przez lodowiec. Rozumiem gdyby to był pies ratowniczy, ale nie był. Ech, niektórzy to mają fantazję ułańską. Wracamy oczywiście w strugach lodowca. Leje się konkretnie. W Studl Hutte przepakowujemy nasze graty i hajda w dół. Przez całą drogę rozmyślamy o wielkiej wartości poznawczej naszej wycieczki i analizujemy nasze przyszłe wejście na Glocknera. Drogę powrotną umilają nam przepiękne roślinki alpejskie (między innymi piękny ciemnogłów wąskolistny i szarotki) i soczysta zieleń łąk.
2007.08.07
Analizujemy doniesienia pogodowe przepowiadające znaczne załamanko, pakujemy się i dziś jedziemy w Julijce z nadzieją dokończenia porachunków z Jalovcem i Prisojnikiem. Cd naszej podróży w