Sierpień 2008

W Alpy Walijskie zawitaliśmy kontynuując nasze wakacje rozpoczęte w

Alpach Graickich

Szwajcaria zwana tu z włoska Swizzerą już od samej granicy, przekroczonej na przełęczy Gran S. Bernardo (myto za tunel coś koło 24 euros) powitała nas swoją legendarną zielonością. Widoki zapierające dech w piersiach pojawiają się już w trakcie podjazdu pod graniczny tunel. Później już po szwajcarskiej stronie jedzie się początkowo przez malutkie miejscowości, by w końcu uderzyć na mały kawałek autostrady w kierunku wschodnim. Naszym celem było Zermatt, najbardziej zjaponizowane znane nam miasteczko. Dotarliśmy tam zadziwiająco kiepską (jak na Szwajcarię) drogą w dolinie Mattertal. Właściwie osiągnięcie samego Zermatt samochodem jest niemożliwe, dojeżdża się do Taesch, skąd dalej można już tylko wahadłowcem Zermatt Shuttle (luksusowe 15 minut za 7 franków), lub piechotą w godzinkę. W Taesch bukujemy się na kempingu przy samym dworcu. Jest Ok, ceny jak na Szwajcarię też znośne (17 euros za nas dwoje, auto i namiot). Rytm dnia i nocy wyznaczają tu odjeżdżające bynajmniej nie ze szwajacarską dokładności (co zgryźliwie zauważamy) pociągi do Zermatt zwożące te hordy uzbrojonych w jednakowe walizki Japończyków na tygodniowe turnusy w luksusowych spa.

Galeria zdjęć

2008.08.09 Taesch - Zermatt - Klein Matterhorn(3884) - Breithorn(4164) - Klein Matterhorn(3884) - Zermatt - Taesch

Natchnieni dobrą prognozą pogody otrzymaną od naszej niezawodnej Pogodynki, nie zasypujemy gruszek w popiele tylko bladym świtem ruszamy wahadłowcem do Zermatt. Tam fundujemy sobie za 76 frankow od osoby w obie strony wjazd trzyetapową kolejką na Klein Matterhorn(3884) skąd już nadasekuracyjnie ubrani w całe to linowo-metalowe badziewie wyruszamy na Breithorn. Towarzyszą nam liczne linowe tramwaje. Breithornplateau Szczyt nieambitny no więc i ludzi dużo. W drodze - miła niespodzianka. Nasza forma jest teraz o niebo lepsza niż ta na Gran Paradiso. Teraz to my wszystkich wyprzedzamy. Widoki odsłaniają się po prostu fantastyczne na czele z białym Mont Blanc i Gran Paradiso. Widać wszystko doskonale. Matterhorn od tej strony nie robi jednak takie wrażenia. Jest po prostu strzelistą ciemną górą a nie Zermattowym zjawiskiem rozpoznawczym. Wokół nas całe morze lodowców. Lodową panoramę psuje jednakże zaskakująco nieekologiczne podejście Szwajcarow do gór. Wszędzie pełno narciarskiego żelastwa, całe połacie przekopane ciężkim sprzetęm, fuj. Sam wierzcholek Klein Matterhornu robi przygnębiające wrażenie, nasz Kasprowy przy tym to spora elegancja. Nie podoba nam się to. Z niewiadomych nam powodów nie ma tu parku narodowego.

Po 2,5h osiagamy grań Breithornu. Wieje tęgo. Widoki są powalające. Cały masyw Monte Rosa jak na dłoni. Dufourspitze, groźny Lyskamm wyłaniający się zza białych grani. Śnieżna nawisy na niższym wierzchołku Breithornu robią niezłe wrażenie. Lodowiec Gornergletscher wije się pod nami. Ziąb na wierzchołku nie pozwala nam jednak na dłuższe kontemplacje. Zwijamy żagle i w dół. W drodze powrotnej wchodzimy jeszcze na Klein Matterhorn by obejrzeć panoramkę. Dojechała tu nawet starsza pani z balkonikiem. Na marzenia jak widać nigdy nie jest za póżno. Zjeżdzamy do Zermatt i oglądamy miasteczko. Jego stara część zabudowana drewnianymi chatkami z charakterystyczną łupkową dachówką może zachwycić. Reszta to już komercja spod znaku Glacier Express prosto z Davos. Dalszą część drogi do Taesch pokonujemy piechotką wzdłuż torów kolejki, by w leniwym zaciszu naszego brezentowego M-2 zarzyć nieco ciepła przed kolejną zimną nocą. Mieszkamy w końcu w głęboko wciętej dolinie Mattertal, słońce wstaje tu późno, a kładzie się spać z kurami.

2008.08.10 Taesch - Zermatt - Furi - Hirli - Hornlihutte(3260) pod Matterhornem - Hirli - Furi - Zermatt - Taesch

Przyszedł czas w końcu zobaczyć to zermattowe cudo. Zwijamy manatki i wyruszamy pod Matterhorn z zamiarem dojścia jak najbliżej, tam gdzie zaczyna się wspinaczka na szczyt. Cała reszta świata odcinek Zermatt - Schwarzee pokonuje kolejką, my jako honorni Słowianie dochodzimy tu piechotką. Idzie sie miło, prawie nikogo nie mijamy. Schwarzee wita nas masą ludzi. Cóż w końcu to Schwarzee Paradise (Szwajcarzy mają niezrozumiały zwyczaj nazywania większości zdewastowanych narciarstwem i kolejkami miejsc rajem - i tak mają Matterhorn Matterhorn glacier paradise, Schwarzee paradise, Sunnegga paradise, Rothorn paradise). Ponieważ czujemy się dobrze idziemy dalej. Mattehorn ciągle przed nami, słońce ogrzewa cieplutko. Podchodzimy aż do Hornlihutte. Kurczę, bardziej pionowej góry w życiu nie widzieliśmy. Urzeczeni stoimy jak wryci zachwycając się tą najbardziej rozreklamowana górą Europy. Naprawdę jest co podziwiać. Obserwujemy schodzących wspinaczy, oglądamy każdy załom grani, każda półkę. Nad wierzchołkiem oczywiście odbywają się regularne przeloty samolotowe, dla szczęśliwców za ciężkie euros, co chcą zobaczyć Alpy z góry. Schronisko Hornlihutte zapakowane do granic możliwości, w niedlaekiej odległości strzałka z napisem: "kemping" i kilka rozstawionych namiotów:). Cały teren wokół cudownie skażony zapachem toalety "za stodołą" Nawet we mgle można więc ocenić odległość od schroniska:) No coż Szwajacria to nie sam Wersal, żyją tu też normalni ludzie, jak widać.

Siedzimy tu zauroczeni widokiem, kibicując schodzącym z Matterhornu wspinaczom. Dzień mamy wyjątkowo szczęśliwy, błękitne niebo, lazur prawie. Szczególnie ciekawie pod Matterhornem wyglądają ławice żelazistych łupków. Błyszczą się w słońcu. Niektóre mają naprawdę pokaźne rozmiary. Jakby ktoś pokroił skałę w poprzek na cieniutkie plastry. Mamy tu małą lekcję geologii, szczególnie zachwycamy się morenami i całym tym polodowcowym cyrkiem. Jest na co popatrzeć. Wracamy znów w prawie samotności, wszyscy zjeżdżają kolejką. W Zermatt trwa niedzielna cepeliada, jak na Krupówkach, tyle że w znacznie mniejszej skali. Nocnych turystów całe mrowie, bary się cieszą. Opuszczamy czym prędzej tą ludzką menażerię.

2008.08.11 Taesch - Ottavan - Ober Sattla(2686) - Taesch

Uderzamy dziś w kierunku Taeschalp by obejrzeć z bliska nieco bardziej odludne okolice czterotysięczników. Piękną ścieżynką prosto z Taesch podchodzimy do Ottavan, po drodze mamy cudowne widoki na Weisshorn. Dymi na tle niebieskiego nieba. Od mostku na potoku, tuż za długim trawersem mamy ponad godzinne podejście na urokliwą Ober Sattla. Ottavan Widać zapirzony już chmurkami Matterhorn, po drugiej stronie Taeschhorn spowity w chmurach. To takie typowo relaksacyjne miejsce. Widoki wspaniałe a jednocześnie łatwo można się tu dostać. Bez trudu docierają tu wycieczki "trzeciego wieku". Mimo to miejsce jest nie zadeptane i florystycznie cenne. Na trawiastych stokach Ober Sattli spotkaliśmy sporo ciekawych roślin. Po drodze zostaję jeszcze dwukrotnie wystraszona nadlatującym zza "węgła" grani śmigłowcem. Jego huk z zaskoczenia może dosłownie wcisnąć w ziemię. Latają te gadziny tu ciągle. Schodzimy niemiłosiernymi zakosami w dół.

2008.08.12-2008.08.15

Dziś pada, mimo to postanawiamy jeszcze nie odjeżdżać, tylko pomoknąć. Cały dzień przebąblowujemy w okolicach. Nazajutrz zbieramy manatki, pogoda znow byle jaka. Ruszamy w naszą długachną podróż powrotną, przez Niemcy, Czechy, Polskę by zahaczyć jeszcze na koniec o Babią Górę od strony słowackiej. Tak na dobitkę, bo nigdy tam nie byliśmy. Sama podróż dłuży się nam niemiłosiernie, oczywiście na autostradach skwar nie do zniesienia, wszędzie jakieś roboty i ograniczenia. Po Babiej wracamy do domu.