Październik 2014

Galeria zdjęć

Trasa przejścia

Dzień 1 - 19.10.2014

Poienile de sub Munte - Farcaul 91956) - staja pod Farcaul

Dzień 2 - 20.10.2014

Staja pod Farcaul - Mihailecu (1918) - Creasta Mihailecu - Poienile de sub Munte

Dzień 3 - 21.10.2014

Okolice Repedea i Prislop

Dzień 4 - 22.10.2014

Repedea - Luhei - Vacaristea Pecealu - Vf Pecealu (1725)- Vf. Pietrosul Bardaului (1850) - Vf. Cristina Mica (1645) - staja pod Cristina Mica

Dzień 5 - 23.10.2014

Staja pod Cristina Mica - Vf. Lutoasa (1452) - Piciorul Lutoasa - Luhei - przejazd do miejscowości Breb

Maj 2009

Marmarosze jak do tej pory jeszcze nie były dla nas daniem głównym. Właściwie to znaleźliśmy się w nich na dokładkę po paru dniach w uroczych

Górach Rodniańskich

Jako, że w ostatnią noc nocowaliśmy w Borsie w Marmarosze mieliśmy po prostu naprzeciwko. Grzechem byłoby nie skorzystać. Wynik ten jednodniowej wycieczki powalił nas na kolana rozległością panoramy Rodnian. Dodatkowo nasz trud wejścia został nagrodzony pierwszym w życiu okazem storczyka bzowego czyli wiosennej świeżonki naprzeciw jakże zimowych jeszcze Rodnian.

Galeria zdjęć

07.05.2009 - Statiunea Borsa - Poiana Marului - Gruiul Lung - Cercanel(1847) - Tarnita Tifa - Vf.Coasta Plaiului - Statiunea Borsa

Ranek nie zmusza nas do wczesnego wyruszenia. Leje jak z cebra, ale dzielnie się pakujemy i wychodzimy. Nie damy sobie odebrać ostatniego dnia. Przeczekujemy z godzinkę na przystanku, a deszcz jednak słabnie. Powoli zaczynamy mieć nadzieję i wyruszamy. Borsę opuszczamy błotnistą drogą klucząc i gubiąc się w ścieżkach. W końcu lądujemy na czyimś podwórku(sic!). Szczęśliwie wita nas gospodarz, a nie burek (brr...) Pokazuje nam drogę na migi. No więc do góry - jak się okazuje na kreskę, czyli całkowity brak relaksu:(. W końcu łapiemy oddech i tu w nagrodę za dobre sprawowanie storczyk jak na dłoni, tuż przy ścieżce. Czyli szaleństwo:). Jest maj, Storczyk bzowy zimno i deszczowo, a ten dziad se kwitnie. No więc fotosik, jeden, drugi i tak z kwadransik, aż ręce zgrabieją. Mężuś jak zwykle z politowaniem patrzy na moje wygibasy z aparatem. Po kijek mi się nie chce schylić, a tu proszę dla storczyka pokładam się w mokrej trawie:)

W zupełnym międzyczasie na niebie słońce walczy o skrawki błękitu. Rodniańskie w pierzynie z chmur, ale co tam... Włazimy powoli w las. Idziemy grzbiecikiem mijając niezliczone wiatrołomy, zarośnięte ścieżki. Drogę wskazują nam odchody zwierząt hodowlanych. Znaczy - pewnikiem ścieżka zawiedzie nas na połoninę. Choć z tymi odchodami to różnie bywa, postanawiamy jednak tym razem im zaufać. I faktycznie, wyłazimy z lasu wprost na morze traw. Oprócz traw wleźliśmy jednak też w wał chmur. Czyli łoimy na mgłowca. Szlak z początku połoninny, z siodełka lekko sapiący zmienia się w prawdziwą udrękę podchodzenia na wprost. Ścieżka już nie istnieje, więc idziemy borówczyskami. W końcówce witamy znaną z Gorganów kosówkę w skalnych gruchotach. Szczyt Cercanel osiągamy w poniżej 3 godzinnej wędrówce. Mimo, iż kiedyś podobno cel wielu wycieczek, dziś jest pięknym, dzikim wierzchołkiem. Mimo kiepskawej dość widoczności wokół majaczą łańcuchy górskie, widać pobliską ośnieżoną Czarnohorę no i oczywiście Rodniany. Po drugiej stronie nasz Cercanel okazuje się być jeszcze bardziej zdziczały. Ścieżka, która kiedyś musiała być przechodzona wiele razy, dziś zarośnięta jest kosówką, która w ten mokry, zimny i wietrzny dzień pokazuje nam na wskroś (dosłownie) kto tu rządzi. Cóż, nie my...

Puszczam przodem Mężusia. W końcu od czego są rycerze:) Jak obrywam już tylko jakąś połową kropel. Tak..., na kosówkę nie ma przeciwdeszczowej odzieży. No Okolice Tarnita Tifa chyba, że linoleum... Za naszą dzielność w przedzieraniu się po grani ten 7 maja obdarza nas tzw. prześwitami. Ostrożnie, bez szaleństw (a gdzieżby - niech se łajzy nie myślą) wyłazi leniwe słonko i omiata te zaśnieżone: Pietrosu, Puzdrelor, Galatului, Gargalau i prawdziwie alpejski Ineu. Co za nagroda...Grań teraz poważnie się wypłaszcza, idzie się mega miło. Kosówka się kończy, jest już połoninna zalana krokusem, cała w beżach i brązach. Takiej kolorystyki to ja nigdzie...

Żal schodzić. W oddali majaczy Pasul Prislop z prawdziwie transylwańskimi wieżyczkami na budynkach. Skracamy sobie jednak drogę w dół i nie dochodząc na przełęcz dopełzamy do szosy na Borsę. Stąd już zakosowo po asfalcie, osiągamy Borsę, gdzie spędzamy ostatnią noc.

08.05.2009 - 09.05.2009 - Statiunea Borsa - Viseu de Sus - Viseu de Jos - Salva - Suczawa - Czerniowce - Kołomyja - Lublin

Tak, powrót też zasługuje na opis... Rano, napędzeni złudnymi jak się okazało nadziejami pojawiamy się rankiem na przystanku i wyczekujemy na rzekomy autobus do Vatra Dornei. Cóż, jak się okazuje nie jeździ zawsze. Oczywiście rozkład nie istnieje w Borsie. Ani w Statiunea, ani w Borsie głównej, do której się po godzinie czekania udajemy. Jedni mówią, że jeździ o 7, inni, że o 8. Może i jeździ. Sprawdzić nam się nie udało. Zniechęceni, postanawiamy wsiąść w coś co jeździ, akurat do Baia Mare, czyli kurczę, w zupełnie przeciwną stronę. Ale dobra, jedziemy, byle do torów. Kolej w Rumunii rządzi, bo odjeźdza wg rozkładu. Docieramy pomyłkowo do Viseu de Sus, zamiast de Jos, więc bierzemy taksówkę i każemy wieźć się na stację. Tu Rumunia z pocišgu oczywiście okazuje się, że pociąg jest ale,... za jakieś 2h. Przeczekujemy grzecznie, wsiadamy do podstawionego osobowego i jedziemy do Salvy. Tam przesiadka na accelerat (pospieszny) do Suczawy. Tak, osobowy jedzie jak parowóz, a pospieszny jak osobowy... Z rapida (express) nie korzystaliśmy niestety. Osiągamy Suczawę zupełnie nie o takiej porze jak byśmy chcieli. Jest wieczór, przemieszczamy się z pkp na autobusy i dowiadujemy się, iż mamy do Czerniowiec coś o 1. Busików nie ma już, będą jutro. No więc, do pierwszej w nocy nie tak daleko. Zasiadujemy w nadziei, że dworca nam przynajmniej nie zamkną.

Tymczasem, pod tablicą rozkładową spotykamy przemiłą Panią, która słysząc nasz polski, przyłącza się do rozmowy. Okazuje się być Polką, żyjącą na Bukowinie. Tknięta przeczuciem proszę ją, by w iformacji potwierdziła nam godzinę odjazdu autobusu do Czerniowiec. Cóż, domniemana 1 w nocy okazuje sie być 1 po południu następnego dnia. A przecież pisałam, na kartce pani w okienku, tu chyba nie rozróżniają godzin w cyklu 24h... Mamy więc przed sobą 15 nudnych godzin w tym do rana 9. Nie no, super... Na dodatek nie mamy juz lei, jest 9 wieczór, banki pozamykane. Supcio. Pytamy panią o jakieś tanie spanie, a ona bez wahania zabiera nas do swojego domu!!! Jesteśmy zaskoczeni i tacy szczęśliwi, że nie będziemy się tułać całej nocy po dworze. Spędzamy cały długachny wieczór na rozmowach z Nią i jej Mężem. Okazują się być przesympatycznymi ludźmi, którzy bardzo dobrze władaja językiem polskim. Mąż pani Ani udziela się w organizacjach polonijnych - jest akordeonistą. Oglądamy zdjęcia, rozmawiamy, jemy i pijemy palinkę. Wdzięczność dla Ich bezinteresowności cały czas z nami pozostanie... Rano wsadzają nas w taksówkę i długo machają na pożegnanie. Taki mały cud w naszej podróży:)

Z Suczawy odjeżdżamy przemytnikiem do Czerniowiec, stamtąd do Kołomyi, gdzie o 15 z minutami łapiemy bezpośredniaka do Lublina. No i tak byłoby to ostatnie zdanie, gdyby... No właśnie, gdyby... Śpimy sobie w autobusku, gdy na granicy wywołuje mnie z ciepłego środka pan celnik i każe iść do budki. Tam dowiaduję się, iż jestem winna wykroczenia granicznego, gdyż jestem na niewłaściwym przejściu granicznym o północy. Powinnam teraz być w Szegini, a jestem w Rawie Ruskiej. No i że kara pieniężna itd..., chyba, ze wracam do Szegini. Pojęcia nie mam, o co chodzi, ale uczynny celnik po polsku wyjaśnia mi, iż w paszporcie na granicy w Sirecie (RO/UA) przybili mi tranzyt i powrót do Polski w Szegini. Nie no, to fajnie... Mówię zgodnie z prawdą, iż kasy na karę nie posiadam, mogę co najwyżej z bankomatu złotówki wyciągnąć, jak mi pokaże bankomat... Jęczę panu do okienka, dobrze, że mnie najpierw wywołali, bo mężuś przecież taki sam jest przestępca:) Pan okazuje się być człowiekiem. Dzwoni do "góry" i ... po 15 minutach kończy się na strachu. Puszcza nas do domu. Ufff, jak widać nie każdy celnik czeka na łapówkę i nie każdy jest straszny. Ten był człowiekiem. Reszta drogi upływa nam na odreagowywaniu stresu.