17 Czerwiec 2006
Galeria zdjęć
Na Chocz dotarliśmy niejako na dokładkę po
Małej Fatrze
,a w
drodze na Krywań. Postanowiliśmy przejść
go na wskroś i dostać się poźniej do Liptowskiego Mikulasa. Nie
sądziliśmy, iż pod tą niepozorną górę włazi się tak ostro.
Szczególnie męczący jest początkowy odcinek w lesie.
Później jest już tylko lepiej. Na Chocz właziliśmy o poranku
w błyszczących kropelkach rosy, niestety na szczycie już nie było tak
pięknie i widoczność się z minuty na minutę pogarszała, choć
dalekowzroczni dostrzegali podobno Tatry:). Ja nie... Za to
wokół całe mnóstwo dębików
ośmiopłatkowych, goryczek, koniczynek, i zielonej kosodrzewiny.
Poszukiwania znalezionej tu kiedyś przez naszych przyjaciół
sasanki słowackiej spełzły na niczym. Wiemy gdzie była nie wiemy co się
z nią stało. Mamy nadzieję, że jakiś bęcwał nie wyrwał ją jako ozdoby
do kapelusza...
Zejście z Chocza okazało się labiryntem kosodrzewin, po drodze minęliśmy szczątki rozbitego ongiś samolotu. Po jakimś czasie nie wiedzieć czemu ku naszej rozpaczy zgubiliśmy się... Kluczyliśmy troszkę w całkowitej samotności próbują wywnioskować coś z mapy i leśnych ścieżek, ale mało z tego wychodziło. Straciliśmy dobrą godzinę, gdy pomocą przyszedł nam zmaterializowany nagle robotnik leśny. Kierując się jego objaśnieniami i bardziej intuicją niż mapą udało nam się trafić na właściwą drogę. No i wtedy oczywiście zaczęło padać. Zeszliśmy w końcu do Lucky a tam autobus dopiero za dwie godziny. Zwątpiłam, jak zwykle. Zaordynowałam bezwzględny nakaz pójścia na tak zwany następny przystanek w nadziei na złapanie po drodze jakiegoś miłego stopa. Mężuś jak zwykle sceptycznie. Musiał jednak spuścić uszy po sobie gdy w niespełna pół godziny później jechaliśmy już do Mikulasa i to całkiem za free.. hehe.. Podwieźli nas mili Słowacy, będący podobno razem z nami na Choczu:) Stamtąd już bez problemów do ukochanej Pribyliny oczywiście niezawodnym SAD-em. I znów spotkanie z Zachodnimi i widoczek na Krywań. Najmilejsa dedina w całej Słowacji, ech...Ciąg dalszy w